Jak bawili się krakowianie w czasach sowieckich

Większość ludzi z niecierpliwością oczekuje końca tygodnia roboczego i nadchodzącego weekendu, kiedy można odpocząć od pracy i zabawić się: pójść do kina, teatru, posiedzieć z przyjaciółmi w restauracji lub wybrać się na piknik. 

Ale w czasach PRL to wszystko było zupełnie inaczej. Mieszkańcy stolicy królewskiej, podobnie jak innych miast w Polsce, musieli pracować sześć dni w tygodniu. A co niedzielę władza radziecka zmuszała obywateli do „ideologicznie poprawnej” zabawy. Jak to było, można przeczytać w artykule na krakowchanka.eu.

Przymusowa zabawa

Reżim komunistyczny miał wyraźne przekonanie, że jeśli obywatel sowiecki ma wolny czas, to partia jest zobowiązana podpowiedzieć mu, jak go spędzić. Zgodnie z tą interpretacją, do lat 80. mieszkańcy PRL nie mieli dni wolnych, a ostatni dzień tygodnia spędzali pod publiczną kontrolą przywódców partyjnych.

Było to robione nie bez powodu. Władza doskonale zdawała sobie sprawę, że niedzielne poranki to dla wielu mieszkańców czas uczestnictwa w nabożeństwach kościelnych. W okresie przedwojennym Kościół Mariacki, Katedra Wawelska świętych Wacława i Stanisława, Kościół św. Franciszka z Asyżu oraz inne kościoły w Krakowie były wypełnione parafianami. Aby wykorzenić tę tradycję, rada miejska wprowadziła praktykę organizowania różnych festynów niedzielnych. Aby zwabić chętnych, obok sceny, na której występowały lokalne grupy wokalne i twórcze, znajdował się jarmark z deficytowymi produktami, których nie można było znaleźć w zwykłych sklepach.

Człowiek pracujący w PRL (a jak wiadomo w ZSRR bezrobotni byli uważani za pasożytów i ścigani na podstawie specjalnego artykułu Kodeksu Karnego) miał obowiązek uczestniczyć w różnych zebraniach, organizacjach i związkach zawodowych. Na takie wydarzenia wydłużany był dzień pracy lub przydzielany był jeden dzień wolny w tygodniu.

Po latach 80. nawet najbardziej zagorzali komuniści zaczęli wykazywać oznaki człowieczeństwa, a sobota została wyznaczona jako dzień odpoczynku. 

Jednocześnie w kalendarzu zaczęły pojawiać się nowe święta poświęcone zawodom robotniczym: policji, górnikom, pracownikom służb komunalnych, strażakom, kierowcom, hutnikom. I oczywiście jednym z najbardziej szanowanych został Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy obchodzony 1 maja. Jednak właśnie tej solidarności tak bardzo brakowało w stosunku rządu do robotników. Na przykład, jeśli zwykły mieszkaniec Krakowa nie wziął udziału w uroczystej demonstracji, która tradycyjnie odbywała się tego dnia na Rynku Głównym, mógł spotkać się z poważną naganą w pracy.

Wypoczynek dobrowolny

Mimo to mieszkańcy PRL mieli jednak czas wolny. W weekendy krakowianie starali się spędzać wolny czas w parkach, kinach, cyrku. Niestety, królewska stolica nie posiadała areny stałej, więc mieszkańcy miasta z niecierpliwością oczekiwali na przyjazd trup koncertowych.

W gorącym sezonie mieszkańcy tradycyjnie spędzali czas nad sztucznym jeziorem Bagry, czyli najpopularniejszym miejskim plażowiskiem. A Las Wolski był znany wśród miłośników pikników i fanów jednodniowych wędrówek.

Osobnym rodzajem wypoczynku w PRL były domki letniskowe, które, zwłaszcza po oglądaniu słynnego serialu “Niewolnica Isaura”, żartobliwie były nazywane „fazendą”. W połowie lat 50. otrzymanie działki na przedmieściach Krakowa, na której można było wybudować przytulny domek i urządzić ogródek, uważano za los urzędników partyjnych. Ale 20 lat później każdy, kto dołączył do stowarzyszenia ogrodniczego, mógł uzyskać sześć hektarów „majątku”. Wakacje w domkach letniskowych były szczególną kategorią wypoczynku. Ludzie uprawiali tam owoce i warzywa, obchodzili święta rodzinne na łonie natury, łowili ryby w stawach, zbierali jagody i grzyby w lasach i po prostu cieszyli się przyrodą.

.,.,.,.