Polowanie na czarownice to jeden z najmroczniejszych rozdziałów w historii Europy. Królewska stolica Polski też nie została ominięta przez te wydarzenia. Warto zauważyć, że w Krakowie nie prowadzono zbyt radykalnej walki z czarownicami, szamankami i wróżbitkami, dlatego też większość kobiet została uniewinniona przed inkwizycją. Jednak liczba ofiar wciąż pozostaje porażająca. Więcej na ten temat można przeczytać w artykule na stronie krakowchanka.eu.
Metody walki
W Europie masowe procesy wobec kobiet oskarżonych o czarownictwo rozpoczęły się w XVI wieku. W Polsce fala rozpraw nastąpiła około sto lat później. Zwyczajem było nazywanie czarownicami wszystkich kobiet, które zostały złapane lub podejrzewane o popełnienie czarów. Dotyczyło to nie tylko tych, którzy potrafili kontaktować się z innym światem, ale także tych, którzy aktywnie praktykowali wróżenie, wytwarzanie eliksirów, tresurę zwierząt, a nawet medycynę tradycyjną. Wśród ludności tego okresu istniało silne przekonanie, że słabsza płeć jest bardziej podatna na grzech, co samo w sobie było powodem do oskarżania kobiet o czarownictwo.
Procedura sądowa oparta była na prawie magdeburskim, zwanym też „zwierciadło saskie”. Oskarżoną umieszczano na specjalnym krześle, którego siedzisko było tak ustawione, że stopy kobiety nie dotykały ziemi (sędziowie wierzyli, że w ten sposób będzie mogła żywić się siłą ziemi). Za kluczowy etap uznano inkwizytorskie tortury. Często ten proces był tak bolesny, że oskarżone przyznawały się do rzeczy, których nigdy w życiu nie robiły. Proces ten trwał od kilku godzin do jednej doby (w zależności od ciężkości zarzutów i współpracy oskarżonej). Zdarzało się, że kobieta nie wytrzymywała męki i umierała na krześle. Jeśli wina była udowodniona, a czarownica przeżywała, skazywano ją na spalenie, które często było przedstawiane jako ogólnomiejskie widowisko, przyciągające wszystkich mieszczan.
Kara śmierci za uprawianie czarów została oficjalnie zniesiona w 1776 roku. I choć Kraków nie należał do głównych ośrodków „myśliwskich” Europy, to liczba osób skazanych za czarownictwo na przestrzeni XVII i XVIII wieku wyniosła około 10 000.
„Ofiary” czarownictwa
Jak podaje Bohdan Baranowski w swojej książce “Procesy czarownic w Polsce”, o czarownictwo oskarżano zarówno zamożnych mieszkanek Krakowa, jak i biedne wiejskie kobiety chłopskie. Trzeba jednak powiedzieć, że inkwizycja w tym kraju była uważana za jedną z najbardziej humanitarnych w Europie, starała się dokładnie zbadać zagadnienia. Jeśli więc oskarżona osoba została aresztowana i przewieziona do piwnicy ratusza na Rynku, istniała duża szansa, że w ciągu kilku dni zostanie pozbawiona wszelkich podejrzeń i wypuszczona na wolność.
Katarzyna Korzynina, Anna Mikołajowa i Barbara Wierzbowska to jedne z krakowskich kobiet, które miały szczęście nie zostać spalone na stosie. W 1611 roku Korzynina została uniewinniona przez sąd miejski, ponieważ była odpowiedzialna za śmierć dwóch krów podczas wypasu, ale nie udało się tego udowodnić. Podobnie oskarżona została również Mikołajowa. Z kolei Wierzbowska padła ofiarą spisku sąsiadów, którzy oskarżyli ją o czary i jakoby była w stanie rzucić na nich czar, który sprawił, że ciężko zachorowali.

Nowa i ostatnia fala polowań na czarownice miała miejsce w drugiej połowie XVIII wieku, kiedy Polskę wraz z innymi krajami dotknęła dżuma. Aby jakoś zinterpretować zjawisko, które sprawiło, że statystyki śmierci wzrosły wielokrotnie, próbowano zrzucić winę na miejscową służącą, która jakoby otrzymała od swojej matki dar wróżenia. Również niektórzy mieszkańcy miasteczka widzieli, że dziewczyna podobno dawała sucharki bezdomnym, którzy ich zdaniem jako pierwsi się zarazili. Na szczęście prawnik, który rozpatrywał sprawę, podkreślił, że młoda kobieta nie odpowiada za swoją matkę, ani za własną dobroć w postaci chęci nakarmienia potrzebujących.